Wróciłam z Jordanii. Za mną fantastyczny tydzień pełen doświadczeń i obserwacji. Wróciłam z głową pełną myśli, zarówno tych przetrawionych, jak i tych nieprzetrawionych.
Jedna z tych, które jeszcze przetrawiam, dotyczy rozwoju dzieci.
Edukacja w Jordanii
Dzieci w Jordanii chodzą do szkoły, która jest obowiązkowa, a na ich edukację kładzie się bardzo duży nacisk. To dlatego Jordania jest najlepiej wykształconym krajem arabskim, a analfabetyzm dotyczy zaledwie 3% populacji.
Jordańczycy wiedzą, że edukacja ma znaczenie. Choć średnia dzietność rodzin przekracza 3, dzieci są kształcone również w szkołach średnich i wyższych.
Mnie jednak zastanawia coś innego.
Szczęśliwe dzieciństwo dzieci z Jordanii?
Na pustyni widziałam beduińskie dzieci, wypasające owce lub kozy, towarzyszące dorosłym w tej pracy. W Petrze bardzo wiele dzieci zachęcało turystów do skorzystania z osiołka lub wielbłąda.
W pełnej turystów Akabie zaopatrzyłam się w przyprawy u 11-letniego rezolutnego chłopaka, któremu taką frajdę sprawiało to zajęcie, jakiej dawno nie widziałam na żadnej twarzy w szkole.
Zwróciliśmy się z tym naszym zachwytem nad chłopcem do młodego Araba (mógł mieć ok. 22 lat). A on pokazał nam wiszące w sklepie zdjęcia, na których jest on sam, gdy ma 10 lat. Dumny i uśmiechnięty powiedział, że też zaczynał w tym sklepie jako mały chłopiec.
No i teraz kołacze mi się pytanie – czy dzieci w Jordanii są szczęśliwsze niż nasze? Te, które pracują w branży turystycznej, efekty swojej pracy widzą w zasadzie codziennie. Wiedzą, jaki jest dzienny zarobek lub ilu turystów skorzystało z osiołka. Widzą uśmiechnięte twarze turystów, bo ludzie na wakacjach są w kontaktach z tubylskimi dziećmi raczej sympatyczni. Dzieciaki wyglądały na przejęte, zaangażowane i zadowolone.
Przygotowane do życia dzieci w Jordanii?
Drugie kołaczące się pytanie dotyczy przygotowania dzieci do dorosłego życia. Nie zagłębiając się zbyt mocno w to, jaką rolę powinno pełnić dzieciństwo w przygotowaniu do dorosłego życia (bo to bardzo obszerny temat), zaczęłam się zastanawiać nad praktycznością tego, co jordańskie dzieci robią po szkole.
Jeśli założymy, że dzieci pasterzy będą pasterzami, a dzieci pracujące obecnie w sklepie, będą pracowały w sklepie, to w zasadzie coś, co by można nazwać ich „zajęciami dodatkowymi”, jest maksymalnie praktyczne!
Czyli towarzysząc dorosłym w ich pracy lub pracując, przygotowują się do tego, by radzić sobie w życiu – przynajmniej jeśli chodzi o zarabianie pieniędzy.
Dzieci w Polsce a dzieci w Jordanii
Dla równowagi, przypomniałam sobie rozmowę z moją siostrą, mieszkającą w Nowym Jorku.
Siostra, bezpośrednio po lekturze książki „W głębi kontinuum”, będąc pod wrażeniem opisywanych w niej kobiet z dżungli amazońskiej, noszących swoje dzieci blisko siebie, bardzo długo karmiących je piersią i wychowujących dzieci kompletnie inaczej niż Amerykanki, podzieliła się swoimi wątpliwościami ze znajomą lekarką. Czy nie powinniśmy zacząć więcej czerpać z doświadczeń Indian, ludzi żyjących bliżej natury, pierwotnych plemion? Lekarka odpowiedziała jej krótko.
„Musi Pani być świadoma, w jakiej dżungli będzie mieszkać Pani dziecko. Jeśli w lesie podzwrotnikowym, przygotowuje je Pani na ten las. A jeśli w dżungli nowojorskiej, to uczy je Pani radzenia sobie z wielkim miastem, w którym dziecko z puszczy czułoby się zagubione.
Więc niech Pani zdecyduje, z jakiej jest Pani dżungli.”
Zapytałam też moje dzieci, co o tym myślą. Czy jordańskie dzieci lepiej wykorzystują czas po szkole niż europejskie dzieci, które np. chodzą na dodatkowe zajęcia? Czy na pewno powinniśmy się kierować umiejętnościami przyszłości opracowanymi w Kalifornii?
Córka, choć rzadko widzi w szkole praktyczność zdobywanej wiedzy i często na to narzeka, tym razem uznała wyższość naszej edukacji nad arabską.
„Jeśli założymy, że dziecko, które teraz wypasa kozy, będzie w przyszłości pasterzem, to masz rację, mamo, może i lepiej będzie znało swój zawód niż ktokolwiek inny. Ale gdyby się okazało, że nienawidzi pasterstwa i chciałoby robić coś innego, to bez lepszej edukacji nie ma na to większych szans. A my, Europejczycy, mamy jednak wybór i możemy umieć robić więcej rzeczy, niż tylko jedną”.
Co mi dała wizyta w Jordanii?
Przekonują mnie słowa amerykańskiej lekarki i przekonują mnie słowa córki. Mam jednak zawsze ten sam wniosek po podróżach do krajów, gdzie dzieci pracują popołudniami lub w wakacje.
Zbyt mało czasu poświęcam na wspólne życie z dziećmi – chodzenie na pocztę czy załatwianie spraw w urzędzie. Zawsze po takiej podróży stwierdzam, że mogłabym angażować swoje dzieci w więcej spraw, nawet moich zawodowych. Jako trener biznesu mogłabym nauczyć ich formatować prezentacje na szkolenia lub rysować flipcharty. Z pewnością umieją więcej, niż mi się wydaje.
Szkoda mi jednak ich czasu, bo sądzę, że jak pouczą się na sprawdzian z historii, to zrobią to, co bardziej właściwe.
I nie jestem pewna, czy nie jest to przypadkiem błędne myślenie.
A gdyby wybór dotyczył Waszego dziecka?
Wyobraźcie sobie, że decyzja zależy od Was. W ciągu najbliższych 2 godzin Wasze dziecko:
- mogłoby pouczyć się historii i dostać ze sprawdzianu 4 zamiast 3 (możecie sobie wyobrazić inny przedmiot)
- mogłoby wspólnie z Wami pojechać do urzędu odebrać Wasz paszport (lub potowarzyszyć Wam przy innej sprawie urzędowej)
Co byście wybrali?
Maja