Który rodzic by nie chciał, by jego dziecko było kreatywne? By umiało myśleć nietypowo i w sposób twórczy?  Co należy wziąć pod uwagę przy rozwijaniu kreatywności u dzieci?

Druga część rozmowy Piotra Osowicza (Polskie Radio Wrocław) z Mają Lose

Pobierz nagranie, posłuchaj on-line lub przeczytaj – jak wolisz

Piotr Osowicz (PO): Witam Państwa. Jest ze mną Maja Lose – trenerka twórczego myślenia u dzieci.

Maja Lose (ML): Witam Państwa.

 

PO: Przypomnijmy sobie w telegraficznym skrócie, o czym mówiliśmy przed dwoma tygodniami, bo to ważne. Dzielimy się tu wskazówkami, co zrobić, by nasze dzieci myślały twórczo, wielopoziomowo, wielopłaszczyznowo, kreatywnie… Bo warto.

Mówimy tu o dzieciach w jakim wieku? Im wcześniej, tym lepiej pewnie…

ML: Spokojnie od 5-go roku życia. Może nawet wcześniej.

 

PO: Piąty rok. A więc nic nas nie zwalnia, aby poświęcić dziecku czas, a powinniśmy, bo efekty są naprawdę niesamowite. (…) To o czym mówiliśmy do tej pory?

ML: Po pierwsze rodzice nie powinni mieć przekonania, że szkoła przygotuje dzieci do życia, bo nie przygotuje w 100%. Jesteśmy odpowiedzialni za to, aby nasze dzieci umiały myśleć i patrzeć z wielu różnych perspektyw, bo szkoła nie takie ma zadanie.

 

PO: Nic nas nie zwalnia od tej pracy, proszę nie zwalać na szkołę, czy na babcię.

ML: Na nikogo.

 

PO: Na dziadka też.

ML: Po drugie, pozwalajmy dzieciakom popełniać błędy. I podam taki przykład, którego nie podawałam ostatnio.

Leonardo da Vinci postanowił stworzyć kuchnię zautomatyzowaną, która będzie podawała gościom potrawy wyglądające jak rzeźby. I opracował piec. Wszystko było przygotowane, również pas transmisyjny, ale okazało się, że kucharze nie umieją robić potraw, które wyglądają, jak rzeźby. Więc zaprosił 100 artystów, którzy się o siebie obijali w tej kuchni.

Ostatecznie powstał pożar, a system przeciwpożarowy, który był tam zainstalowany przez Leonarda, zadziałał, więc połowa kuchni była najpierw spalona, a następnie podtopiona. Więc jeśli takiemu geniuszowi się zdarzają wpadki, to…

 

PO: … i nam mogą…

ML: A na pewno dzieciom. Fajnie, że coś chcą robić i to doceniajmy. (…) Pozwólmy im doświadczać w bezpieczny sposób – aby miały nadzór, ale aby doświadczały.

 

PO: No ale czasem dziecko jest uparciuchem. Uparciuchem – cóż to znaczy?

ML: Dla nas, rodziców, kiedy mówimy „Teraz będziesz robił to i to”, a dziecko mówi „Nie, będę robić coś innego”, to jest horror. To znaczy: jesteśmy złymi rodzicami, źle wychowujemy, a taki upór należy bezwzględnie przytemperować.

Otóż gdy spojrzymy na upór z innej perspektywy, to zobaczymy, że wielcy naukowcy, którzy muszą siedzieć wiele, wiele lat nad jednym eksperymentem i te same myszki muszą codziennie oglądać lub te samo komórki pod mikroskopem, to gdyby nie upór, nigdy nie doszliby do tego, do czego nauka dochodzi. Więc jeśli popatrzymy na to w ten sposób, to ten upór okazuje się być wcale nie taką złą cechą.

Tu oczywiście zależy od rodziców, czy umieją pokazać, co to jest mądry upór, a co jest niemądrym uporem. Sam upór nie jest wadą, jako taką, bo jest piekielnie potrzebny w życiu. A to, że nam się trudno z takim dzieckiem porozumieć, kiedy ono stawia na swoim…

 

PO: To może nasza wina jest, może my powinniśmy coś zrobić, aby do tego dziecka lepiej trafić…

ML: Zdecydowanie. Poza tym jest wiele takich sytuacji, kiedy powinniśmy sobie zadać pytanie „No dobrze, drogi rodzicu, ale właściwie dlaczego nie?” Dlaczego nie chcemy czegoś zrobić tak, jak sobie to dziecko wymyśliło? Czy jest ku temu naprawdę ważny powód?

Podam tu przykład na „dobry upór”. Gdy prowadziłam zajęcia Odysei Umysłu (międzynarodowy program rozwijający twórcze myślenie u dzieci), tuż przed konkursem dzieci były bardzo zdenerwowane. Postanowiłyśmy (z drugą trenerką), że narysujemy obrazki z tymi lękami, z tym wszystkim, co dzieci przed przedstawieniem czują i wypuścimy to w niebo za pomocą lampionów.

Kupiłyśmy lampiony, dzieci poprzyczepiały to, co miały poprzyczepiać i okazało się, że te lampiony nie chcą lecieć w górę. Był bardzo mocny wiatr i wypuszczenie ich było bardzo trudne. I dopiero wtedy, rodzice (ci uparci) i dzieci (te uparte) doprowadzili do tego, że te lampiony poszybowały w górę. Gdyby nie upór, nie zobaczylibyśmy tego fantastycznego widoku, jak wszystkie lęki i obawy dzieci poszły w atmosferę…

 

PO: Ja tak sobie myślę, że może z tym uporem to jest tak, albo z nieprzyznawaniem dziecku racji jest tak, że boimy się… Że jak przyznamy dziecku rację, to nasz autorytet na tym straci i potem dziecko będzie to na przykład wykorzystywało. Zobaczy, że może coś z nami „ugrać”.

ML: Mamy takie obawy, w końcu jesteśmy rodzicami i to oczywiste. Z drugiej jednak strony, o czym wspominałam tu ostatnio, dzieci uczą się przez doświadczenie, ale i przez naśladownictwo. Więc w jaki sposób chcemy, aby dziecko powiedziało „No dobra, nie miałem racji”, skoro nie zobaczy tego u rodzica?

Kolejna rzecz, jaką powinniśmy, jako rodzice, robić: pozwólmy sobie na sytuację pt. „nie wiem, ale się dowiem”, bo wtedy dziecko będzie miało frajdę w podobnej sytuacji „O, to ja też, tak jak mama albo tata, nie wiem, ale się dowiem”. Moje dzieciaki często mnie pytają o różne rzeczy i odpowiadam „Nie wiem, ale sama jestem ciekawa, to sprawdźmy to w Googlu lub w encyklopedii”.

 

PO: To żaden wstyd.

ML: Wręcz przeciwnie.

 

PO: A już najgorzej to odpowiedzieć „Daj mi spokój, nie mam czasu”.

ML: No nie po to mamy dzieci, żeby nam dały spokój.

 

PO: Chociaż czasami chcemy mieć święty spokój i też powinniśmy to powiedzieć.

ML: Zgadza się.

 

PO: Czyli dajemy dzieciom przestrzeń do działania. (…)

ML: W rozwijaniu twórczości u dzieci nie chodzi o to, aby dać im wolną rękę i puścić wolno zgodnie z zasadą „co będzie to będzie”. Jesteśmy dorośli i jesteśmy odpowiedzialni za to, aby nauczyć dzieci zachowywać się w różnych okolicznościach w różny sposób oraz żeby nauczyć ich, gdzie są granice tej twórczości.

Tak więc kiedy dziecko będzie krzyczało, np. pod kościołem, w czasie mszy, to naszym zadaniem jest powiedzieć „tutaj się nie krzyczy”, a nie „nie krzycz w ogóle”, bo później pójdziemy na mecz i tam, jak się nie będzie krzyczało, to się będzie głupio wyglądało i nie będzie się uczestniczyło w pełni w tym meczu.

 

PO: W lesie też można krzyczeć…

ML: To zależy, co to za las?

 

PO: No tak i jak się jest na plaży, to też jak ktoś jest obok, to też nie można za głośno krzyczeć.

ML: No więc właśnie. Chodzi mi o to, abyśmy mieli świadomość tego, że jak mówimy do dziecka „nie krzycz”, to mówimy, by nie krzyczało w tym miejscu, w którym akurat miejscu, w którym jesteśmy i w tych okolicznościach, w których jesteśmy.

 

PO: Na koniec parę słów o dyscyplinie wypowiedzi…

ML: W twórczości jest fajne i sprytne to, że można się inspirować innymi ludźmi. Można też w grupie robić bardzo, bardzo fajne rzeczy. Ale warunkiem tego, aby w grupie wytworzyć, wymyślić fajne rzeczy, jest dobra komunikacja. I między innymi dyscyplina wypowiedzi.

To nie jest tak, że dyscyplina i kreatywność to są dwie różne rzeczy. To są kwestie, które współgrają ze sobą. Więc jeśli ktoś chce coś wymyślić, na przykład scenariusz do przedstawienia, to umiejętna komunikacja, niewchodzenie w dygresje, w inne tematy, a więc dyscyplina wypowiedzi, jest piekielnie ważna. Ma znaczenie, czy nauczymy dzieci, by mówiły na temat, czy nie.

 

PO: To podobnie jak na egzaminie na dziennikarstwo – były ujemne punkty za przekroczenie ilości słów.

Czyli tak: jeżeli dziecko jest uparte, niekoniecznie zaraz powinniśmy złamać to dziecko. Czasami dziecko ma rację i możemy powiedzieć „Wiesz co, chyba masz rację”. Jeżeli czegoś nie wiemy, to możemy to sprawdzić i to żaden „obciach” powiedzieć dziecku, że ja nie wiem. I należy dyscyplinować dziecko – zarówno jeśli chodzi o wypowiedzi, jak o jego nieograniczoną energię, wręcz eksplozję energii. Jeśli to jest akurat pod kościołem, to niekoniecznie, ale jeśli na łące, to proszę bardzo.

Bardzo podobał mi się przykład, jaki podałaś dwa tygodnie temu o jeździe samochodem, kiedy można bawić się z dzieckiem w takie różne zgadywanki. Jak na przykład w korkach stoimy. Gdybyś mogła to jeszcze powtórzyć…

ML: Możemy się bawić z dziećmi w fantazjowanie i hipotezy. Na przykład „co by było (przykład sprzed 2 tygodni), gdybyśmy połączyli wilka i jeża albo co by było, gdyby kosmici chcieli się z nami porozumieć.

Możemy też wykorzystać przykłady, które dzieci nam same podpowiadają. Mój syn ostatnio wymyślił „Fajnie by było, jakby nie było pieniędzy”. I naszym naturalnym odruchem może być „O Jezu, nie gadaj bzdur, tyle lat dochodziliśmy do tego, aby były pieniądze i żeby były one środkiem płatniczym, że nie wymyślisz tu już niczego sensownego”. Ale spróbujmy się zastanowić… A gdyby nie było pieniędzy? Gdyby był tylko i wyłącznie handel towarami, handel wymienny, to jakby to było?

Musimy mieć na to czas, aby o tym porozmawiać, ale gdy jedziemy samochodem, to właśnie te pół godziny mamy. Co to za problem właśnie podywagować, co by było?

 

PO: To jest bardzo aktualne pytanie, gdyż czytałem w tym tygodniu reportaż na temat Grecji i tam część transakcji już się odbywa na zasadzie handlu wymiennego. Ktoś komuś cytrusy, ktoś drugiemu oliwki i tak dalej, ale to już są inne szczegóły.

(…)

Bardzo dziękuję. Moim i Państwa gościem była Maja Lose (nagranie z 19 maja 2012).

 

Photo by Aziz Acharki on Unsplash