Wychowanie twórczego dziecka (1+2)

11 grudnia 2012Bez kategorii

Który rodzic by nie chciał, by jego dziecko było kreatywne? By umiało myśleć nietypowo i w sposób twórczy?  Co należy wziąć pod uwagę przy rozwijaniu kreatywności u dzieci?

Pierwsza część rozmowy Piotra Osowicza (Polskie Radio Wrocław) z Mają Lose

Pobierz nagranie, posłuchaj on-line lub przeczytaj – jak wolisz

 

Co możemy zrobić dla naszego dziecka, by było kreatywne? By myślało nieszablonowo i w sposób twórczy?

Czy są jakieś obowiązujące zasady, którymi możemy się kierować? Rozmowa Piotra Osowicza (Polskie Radio Wrocław) z Mają Lose, certyfikowanym trenerem międzynarodowego programu rozwijającego twórcze myślenie u dzieci ODYSEJA UMYSŁU.

 

Piotr Osowicz (PO): Kiedy umawialiśmy się na to spotkanie, powiedziałaś, że rodzice (aby nauczyć dzieci twórczo rozwiązywać problemy i aby nauczyć je nieszablonowego, nietuzinkowego myślenia), powinni stosować pewną filozofię. Chciałbym, abyś przedstawiła nam filary tej filozofii i abyś powiedziała, w jakim wieku można nauczyć dzieci kreatywności. Jakie są ramy wiekowe, w jakich można z dzieciakiem pracować.

Maja Lose (ML): My tu mówimy o dzieciach, bo rozmawiamy z perspektywy dorosłych, którzy te dzieci uczą, a tak naprawdę twórczego myślenia można się nauczyć w każdym wieku, choć dzieciakom jest łatwiej, tak jak z pływaniem. Też możemy się go nauczyć w każdym wieku, jak każdej umiejętności…

 

PO: … ale im szybciej tym lepiej…

ML: Im szybciej, tym lepiej, tym „gładziej” to wyjdzie. Możemy mówić o rozwoju twórczego myślenia u dzieci: u pięciolatków, u dziesięciolatków i u piętnastolatków. Tak więc, jeśli ktoś ma nastolatki w domu, i jemu może się to podejście przydać.

 

PO: No to zaczynamy. Pierwszy filar tej filozofii, który powinniśmy sobie przyswoić.

ML: Moim zdaniem dużo wrażliwości powinniśmy zachować wtedy, kiedy dzieci są w przedszkolu i w szkole. Mają wtedy kontakt z ludźmi, którzy pracują na określonym programie szkolnym, przedszkolnym, gimnazjalnym czy licealnym. Jakimkolwiek. I dzieci nasiąkają programem, który… jest bardzo fajnym programem, w dużej mierze, ale nie przygotowuje do całego życia.

Szkoła, nie łudźmy się – jako rodzice, powinniśmy mieć tego świadomość – nie przygotuje naszych dzieci do życia. Przygotuje do kawałka życia. I nie chcę tu mówić, do jakiego kawałka – czy to będzie jedna trzecia, jedna piąta czy inna, bo nie wiemy, do jakiego życia przygotowujemy dzieci. Nie wiemy, bo nie wiemy, jak będzie wyglądał świat za 15 lat.

 

PO: Czyli tu ważna uwaga: nie zrzucajmy wszystkiego na szkołę, nie oczekujmy, że szkoła czy przedszkole zrobią za nas wszystko, jeśli chodzi o nasze dziecko.

ML: Nie zrzucajmy. Szkoła nauczy obowiązkowości, nauczy pewnego rodzaju dyscypliny, nauczy korzystania z procedur – na przykład jak się pisze list i jaką formułę on ma mieć . Szkoła nauczy współpracy, kompromisów, ale na przykład nie nauczy myślenia, interpretowania w różnoraki sposób. Podam przykład. Jest taka lektura: „Latarnik”, nie pamiętam w której klasie.

 

PO: Sienkiewicza.

ML: Sienkiewicza. Gdy ja chodziłam do szkoły, głównym przesłaniem książki było to, że miłość latarnika, który dostał książki z ojczyzny, przeczytał je i ogromnie zatęsknił za tą Polską, ta jego miłość do kraju sprawiła, iż nie zapalił latarni. I zatonął statek. Przyszłam do domu z tą ideą i opowiadam rodzicom „Popatrzcie, jak on ogromnie przeżywał”. Na co mój Tato, który jest bardziej racjonalnym człowiekiem mówi: „Dziecko, popatrz. Gdyby na tym statku był ktoś z moich bliskich, to ja nie wiem, co bym zrobił…”

 

PO: No właśnie, zawalił robotę przez to.

ML: W makabryczny sposób. Być może przez jego uczucie straciła życie setka, dwie setki lub trzy setki ludzi. To, że lektura nie jest omawiana z perspektywy: latarnika, ludzi na statku, jeszcze innych osób (bliskich), jest błędem. I to, co mogą zrobić rodzice, to pokazać świat z wielu różnych perspektyw.

 

PO: Muszą mieć czas i chęci.

ML: To jest już kwestia podejścia.

 

PO: A więc w naszym dekalogu uczenia dzieci nieszablonowego, twórczego myślenia dzieci, pierwszą sprawą jest „nie zwalać wszystko na szkołę”. Szkoła jest potrzebna i przydatna, ale my powinniśmy poświęcić swój czas dziecku.

Drugi filar.

ML: Pozwolić dzieciom na różne pasje. Są rodzice, którzy chcą, aby ich dziecko było tenisistą i bardzo dużo wysiłku wkładają w to, by tę dziedzinę rozwijać.

 

PO: Mamy przykład Agnieszki Radwańskiej… Kubica to kolejny przykład….

ML: Tak. I to są przykłady, które nas, rodziców, motywują do tego, by postawić wszystko na jedną kartę, odpuścić wszystkie inne i naprawdę się mocno zaangażować. Ja jestem akurat przeciwnego zdania. Chyba, że ktoś ma szczególne oko i widzi, że jego dziecko ma taki talent, iż jego zmarnowanie byłoby grzechem.

Generalnie w pedagogice podchodzi się do tego tak, że dzieci do 10-go roku życia powinny poznawać jak najwięcej różnych rzeczy. Nie mają jeszcze wtedy zainteresowań wąskich i pogłębianych, ale interesują się bardzo wieloma rzeczami. Dopiero po 10-tym roku życia zaczynamy kanalizować swoje zainteresowania.

I teraz po pierwsze: jeżeli tak zrobimy, czyli pozwolimy dzieciom zapisać się na szachy, a po pół roku przerwać te szachy i nie będziemy źli na dziecko, że spróbowało i nie kontynuuje i  nie będziemy się martwić, co będzie z jego dyscypliną i konsekwencją w życiu, to będzie OK. Nie martwmy się. Ono ma jeszcze czas na to, by się nauczyć i konsekwencji, i dyscypliny.

 

PO: Dajmy spróbować. Może szachy, może balet, może skrzypce, może malowanie.

ML: Dajmy my spróbować wszystkiego. Jasne, nie chodzi o to, by on po trzech zajęciach rezygnował z każdego, zachowajmy tu trochę zdrowego rozsądku. Dajmy jednak spróbować. Dlaczego? W twórczym myśleniu jest istotne, aby łączyć, syntetyzować różne dziedziny, różne obszary życia. I gdybyśmy nastolatkowi zadali pytanie „Co by było, gdybyśmy połączyli taniec z malowaniem, to być może wymyśliłby fantastyczne przedstawienie, gdzie tancerzom dałoby się spraye do rąk (tancerzom np. tańca nowoczesnego) i zobaczylibyśmy, co z tego wyjdzie. Ten tancerz mógłby nawet być w jakiejś tubie…

 

PO: Jasne. Jestem absolutnie za tym, tym bardziej, że mój najbliższy kolega w liceum poddany był ciężkiemu wychowaniu, bo musiał chodzić do szkoły muzycznej. Oprócz normalnego liceum chodził jeszcze do liceum muzycznego. Tak wyglądała jego szkoła podstawowa, liceum, a on był bardzo nieszczęśliwy.

„Pozwólmy dzieciom popełniać błędy” – to kolejny stygmat naszego dekalogu.

ML: My, rodzice, mamy takie wzorce, że jak dziecko robi coś dobrze, to robi (łaski nie robi), a jak robi coś źle, to należy mu o tym powiedzieć, bo przypadkiem, w przyszłości, gdyby miał popełnić ten błąd, to będzie źle. Dzieci się uczą przez naśladownictwo, ale także przez doświadczenie.

Więc pozwólmy im popełniać błędy. Mam na myśli to, że gdy podchodzi do zapałki, a ona mu za chwileczkę poparzy palce, to… no niech poparzy te palce. Zapałka nie jest aż tak niebezpieczna, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

 

PO: Tylko może nie popadajmy w skrajności. Jeśli dziecko nie umie pływać, to może niech nie idzie do wody i nie zachłystuje się nią, bo to by była przesada. Ale takie drobne błędy?

ML: Drobne błędy to takie, gdy używa za dużo kleju, robi coś na ostatnią chwilę i potem dostanie z tego zadania dwóję. No to dostanie.

 

PO: Podsumowując tę część rozmowy, trzy filary wyglądają następująco:

1.       Pamiętajmy, że szkoła nie przygotowuje do życia.

2.       Pozwólmy dzieciom na pasje.

3.       Pozwólmy dzieciom na błędy.

ML: Kolejna rzecz, której szkoła nie zrobi, a do której potrzebujemy jednego dorosłego i  jednego dziecka to pokazywanie dzieciom miejsc potencjalnie niebezpiecznych, ale jednocześnie piekielnie ciekawych. Dobrym przykładem jest tu studnia.

 

PO: O rany…

ML: Jak dzieciaki widzą studnię, każde chce tam zajrzeć. Krzyknąć, zobaczyć, czy jest echo. Studnia jest w ogóle fantastycznym miejscem do poznawania i doświadczania. Ale naszym pierwszym uczuciem, jako rodziców, jest lęk. Słyszeliśmy przecież tyle razy o dzieciach, które wpadały do studni…

 

PO: Tak, to całkiem naturalny lęk..

ML: Oczywiście, że naturalny. Tylko że jeśli teraz zmienimy perspektywę, myślenie i zastanowimy się „W jaki sposób bezpiecznie zaspokoić ciekawość dziecka?”, to się okaże, że być może wystarczy podejść z nim do studni, mocno je przytrzymać, niech to dziecko tam zajrzy, niech sobie krzyknie, niech zrobi co zechce. Nauczycielka w szkole tego nie zrobi, bo ona ma takich dzieci trzydziestkę.

Moi rodzice poszli nawet o krok dalej, bo mają studnię w ogrodzie. Wpuścili tam mojego syna, żeby zszedł do niej po schodkach, kiedy była remontowana. Tak więc mój syn wie, co jest w środku, od A do Z. Co to nam daje? Dziecko wie, co jest w środku, ma zaspokojoną ciekawość, studnia nie jest aż tak ciekawa, aby tam zamieszkać. W ten sposób dziecko nie pójdzie do studni samo, kiedy my tego nie będziemy widzieli, nie zrobi tego wbrew nam i nie stanie mu się krzywda.

 

PO: Bardzo mądra rada. No to jeszcze jedna na zakończenie.

ML: To może taka praktyczna rzecz, do wykorzystania podczas jazdy samochodem lub przy obiedzie. Zadawanie dzieciom pytań „A co by było, gdyby…”. I wcale nie potrzebujemy, jako rodzice, dużej wiedzy, bo wystarczy zadać pytanie „Co by było, gdybyśmy… połączyli jeża z wilkiem?” I zostawiamy to pytanie dzieciom.

 

PO: Jeżowilk może po prostu…

ML: Albo wilkojeż. I potem zadajemy już tylko pytania „A co by jadł?” …

 

PO: „Gdzie by mieszkał?”

ML: „Jak by się bronił?”, „Jak by żył?”, „Z kim by się przyjaźnił?” Jeśli byśmy potraktowali te pytania, jako zwykłą ciekawość i bylibyśmy zainteresowani odpowiedziami, a wierzę, że tak będzie, to nie musimy mieć do tej zabawy żadnej wiedzy.

PO: „Co by było, gdyby ludzie mogli mieszkać na księżycu?”

ML: No właśnie, co by było? Albo gdyby kosmici chcieli się teraz z nami skontaktować… Jak by to zrobili? A skąd byśmy wiedzieli, że to kosmici?

 

PO: Świetne podpowiedzi, naprawdę. Dziękuję. Do usłyszenia. 

Nagranie z 5 maja 2012 r. 

Photo by Erik Odiin on Unsplash

 

Wysłuchaj drugiej części rozmowy!

 

 

Pozostańmy w kontakcie