Kilka lat temu byliśmy całą rodziną w Malezji. Do dziś uważamy tę podróż za wyprawę życia.  Pewnie pamiętacie wpis napisany w Malezji, o poruszaniu wyobraźni tym, co jest pod ręką?


Podczas tej 3-tygodniowej wyprawy postanowiliśmy spełnić marzenie naszego syna i ruszyć na poszukiwanie raflezji – rośliny, o której czytał, gdy miał 5 lat. Zapisaliśmy się na niezbyt tani wypad z przewodnikiem (innej opcji nie ma) i ruszyliśmy – 12 osób z całego świata. 

Był z nami Australijczyk. Sądząc po jego budowie i kondycji – sportowiec. Pędził przed siebie jak wariat, bo cel był jasny i atrakcyjny. 


Cel


„Raflezja charakteryzuje się tym, że posiada największy kwiat w świecie roślin. Składa się on z pięciu czerwonych i mięsistych płatków. Jego rozmiary wynoszą 80–100 cm średnicy i ok. 10 kg wagi. Wydziela cuchnący zapach gnijącej padliny, który wabi zapylające go muchówki. Kwitnie przez 5-7 dni raz na kilka lat. Z powodu odoru nazywany jest przez mieszkańców Sumatry „trupim kwiatem”. (Wikipedia)


Jeśli nie wiesz, gdzie szukać raflezji (a nawet nasz przewodnik pytał lokalnych mieszkańców z dżungli o aktualnie kwitnący egzemplarz), to jej nie znajdziesz. Rośnie tylko w Malezji i Indonezji. 

Australijczyk gnał przed siebie, przewodnik ledwo za nim nadążał, a my wszyscy usiłowaliśmy dotrzymać im tempa. Po drodze były kwiaty imbiru – naturalnie rosnące w dżungli, niesamowite jaszczurki i nieziemsko pachniało. Nie zdążyłam zrobić zdjęć, choć i tak szłam jako ostatnia. 


I zobaczyliśmy ten cud natury. 

Australijczyk stracił (osiągnął) cel – teraz spieszył się gdzieś indziej.


Proces


My mogliśmy wreszcie iść w normalnym tempie, zachwycając się przyrodą i rozmawiając z przewodnikiem o mieszkańcach dżungli. O tym, czemu nadal tu są, choć wybudowano im domy. O tym, czy wie, jak wygląda choinka i czy kiedykolwiek widział śnieg. Nie widział.

Jestem pewna, że Australijczyk uznał wyprawę za udaną. Zobaczył raflezję i to było najważniejsze. 
Dla mnie ta wyprawa też była udana – długo będę pamiętać ten zapach i pogaduchy z przewodnikiem. 


Cel czy proces?


Czasem ważniejszy jest dla mnie cel – szybkie spakowanie się w delegację. Myjnia samochodowa. Odpisanie na maila.

Czasem ważniejszy jest jednak proces – droga do centrum miasta nie najszybsza, ale wśród zieleni, gotowanie wg 5 przemian, prowadzenie drużyny Odysei Umysłu.


Zdarza mi się wciąż, że mijamy się w oczekiwaniach – ja i inni.

Gdy niektórym rodzicom zależy na tym, by dzieci wyszły z czymś konkretnym z warsztatów, mnie zależy, żeby poczuły atmosferę współpracy. Innym razem ja chcę dotrzeć gdzieś szybko i bezboleśnie, a moje dzieci przystają przy każdej kałuży, każdym kwiatku i ślimaku.

A jak Wy macie? Ważniejszy jest cel czy proces? A Wasze dzieci? A jeśli macie różnie, to jak to godzicie?


foto raflezji: Wikipedia